Opracowanie: Malwina Zaborowska. Niedziela, 4 czerwca (15:39) "Demokracja w Polsce nie umrze. Nie będzie ciszy. Będziemy głośno krzyczeć" - mówił podczas przemówienia na Placu Zamkowym W porównaniu do takich krajów jak Grecja, Włochy i Malta, gdzie wskaźnik ten wynosi jedynie 0,4 zgonów, sytuacja w Polsce jest alarmująca. Rozwiń Zaburzenia związane ze spożyciem alkoholu obejmują różne konsekwencje picia, włączając w to nie tylko alkoholizm, ale także jego wpływ na różne układy i narządy w organizmie. Chociaż prozdrowotne właściwości kawy są powszechnie znane, są chwile w ciągu dnia, kiedy nie powinno się jej pić - nie tylko nie przyniesie spodziewanych korzyści, ale może być wręcz Vay Tiền Nhanh. Przez całą ciążę 28-letnia matka Mikołaja piła. Wiedziała o tym policja, lekarze, pracownicy socjalni i strażnicy miejscy. Nic nie mogli zrobić. Urodziła chore dziecko. Kto się nim zaopiekuje?Niedokrwistość, niewydolność oddechowa, niska masa urodzeniowa, zakażenie układu moczowego, asymetria głowy, wzmożone napięcie mięśniowe - to na początek otrzymał maleńki Mikołaj w prezencie od mamy już w pierwszym dniu swojego życia. Pijana matka rodzi dziecko z pół promilem alkoholuO kobiecie, którą codziennie widywano pijaną na poznańskim Łazarzu, głośno było podczas ostatnich wakacji. Była ona wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Często trafiała do szpitala w stanie całkowitego upojenia alkoholowego. Znała ją policja, straż miejska, lekarze i pracownicy socjalni Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu. Nikt nie potrafił pomóc jej i jej nienarodzonemu dziecku. 2 września tego roku na świat przyszedł Mikołaj. Jego matka trafiła do szpitala pijana. Chłopiec urodził się przez cesarskie cięcie. Miał prawie pół promila alkoholu we krwi. Chłopiec urodzony w 38. tygodniu ciąży (według oceny lekarzy) ważył 2080 gramów. Drugiego dnia po porodzie matka na własne życzenie wyszła ze szpitala. Dziecko zostało pod opieką 52 dniach pobytu na oddziale neonatologii Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego UM w Poznaniu przy ulicy Polnej chłopiec trafił do pogotowia rodzinnego. Matka zadzwoniła raz do pogotowia opiekuńczego i zadała dziwne pytanie: Czy mój synek jest już zdrowy?- Już na Polnej Mikołaj był konsultowany w kierunku wystąpienia FAS - mówi Karolina Kałkowska, prowadząca rodzinne pogotowie opiekuńcze. - Na razie nie ma jeszcze pełnej diagnozy, ale lekarze już zauważyli charakterystyczne cechy tej choroba to płodowy zespół alkoholowy. Pojawia się wtedy, kiedy matka w ciąży nadużywa alkoholu. Niektóre badania mówią, że nawet niewielka ilość alkoholu może spowodować pojawienie się cech FAS. W przypadku Mikołaja nie są to jednak niewielkie ilości, które mogą, a nie muszą wpływać na jego zdrowie. Matka Mikołaja pija w ciąży dużo i często. Nie była wybredna. Mieszkańcy Łazarza widzieli, jak piła co popadło, nawet denaturat. Służby rozkładały wtedy ręce mówiąc, że nic się nie da zrobić. - Picie alkoholu, nawet w ciąży, nie jest w Polsce przestępstwem - tłumaczył wtedy Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej Jeśli matka nie chce pomocy, nie możemy jej zmusić, aby ją przyjęła - mówiła Lidia Leońska, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu. Pijąca matka ze szpitala wychodziła, gdy tylko wytrzeźwiała. Szła dalej Patrzę na tego maleńkiego chłopca i myślę, że wszystko mogło być inaczej - mówi Karolina Kałkowska. - Trafiają do mnie niechciane dzieci, pozostawione w szpitalach, oddawane do okien życia. Te zdrowe właściwie natychmiast znajdują rodziny adopcyjne. Tych chorych, niepełnosprawnych nikt nie chce. A Mikołaj nie musiał urodzić się chory. To nie przypadek, czy ślepy los zgotował mu te choroby, tylko własna nie chce chorych maluchów W pogotowiu rodzinnym Karoliny Kałkowskiej przebywa 2-letnia Milenka. Jest lekko opóźniona. Jej niepełnosprawność jest ledwie widoczna. Ładna dziewczynka, która rozwija się wolniej niż rówieśnicy. Nikt jej nie chce. W pogotowiu jest od początku swojego życia. - Nie może u nas dłużej zostać - tłumaczy Karolina Kałkowska. - Pogotowie polega na tym, że przyjmujemy tu dzieci na jakiś czas. W tym czasie szukamy dla nich stałego miejsca pobytu. Pracujemy też z rodzinami biologicznymi. Założenie jest takie, że jeśli rodzice podejmą wysiłek i będą próbowali zmienić sytuację, dzieci do nich wrócą. Ale to założenia. Rzeczywistość jest taka, że żadne z dzieci nie wróciło na stałe do rodziny trafi więc do domu pomocy społecznej. Do sióstr serafitek. Tam spędzi prawdopodobnie wiele lat życia. Z czasem może jedynie zmienić dom opieki. Na taki dla zdarzają się szczęśliwe zakończenia nieszczęśliwych Był u nas chłopiec z zespołem Downa. Matka odrzuciła go po porodzie, gdy dowiedziała się o jego wadzie - wspomina Karolina Kałkowska. - Desperacko wręcz szukałam dla niego specjalistycznej rodziny zastępczej. Chłopiec był bardzo schorowany. To był bardzo ciężki przypadek zespołu Dawna z wieloma współistniejącymi schorzeniami. Szukałam dla niego domu po całej Polsce. W końcu udało się i to tu, blisko, w Poznaniu. Teraz kobieta z rodziny zastępczej, do której trafił, chce go adoptować. Zakochała się w tym chłopcu. Naprawdę miał dużo takie historie zdarzają się rzadko, choć Karolina zapowiada, że zrobi wszystko, aby i Mikołaj znalazł swój Na razie chodzę z nim po lekarzach - mówi Karolina. - Kardiolog, neurolog, ortopeda, okulista, genetyk - to nas czekało na samym początku. Do niektórych specjalistów już mi się udało dostać, do innych jeszcze nie. To, że prowadzę pogotowie i mam siedmioro dzieci pod opieką i że najczęściej są to dzieci potrzebujące specjalistycznej opieki medycznej, to naprawdę rzadko kogoś obchodzi. Zdarza się czasem jakaś miła pani w rejestracji, która mnie kojarzy, bo chodzę po lekarzach często i czasem ta miła pani zapisze mnie na jakiś rozsądny termin. Zazwyczaj jednak czekam w niebotycznych kolejkach. Do okulisty za trzy miesiące. A za trzy miesiące to dziecko, które chcę zapisać, może stracić fenotypowe FAS zauważono u Mikołaja już podczas pobytu w szpitalu przy Polnej. Nie było to jednak trudne. Chłopiec wygląda bowiem jak dzieci ze zdjęć na ulotkach o szkodliwości picia alkoholu podczas ciąży. „Spłaszczona rynienka podnosowa, mała żuchwa, uszy nisko osadzone i zrotowane ku tyłowi, siodełkowaty nos” - napisali lekarze. Ale charakterystyczne wygląd to najmniejszy problem dzieci z zespołem FAS. Najbardziej narażony na działanie alkoholu jest układ nerwowy. Alkohol powoduje, że komórki nerwowe podczas powstawania mogą trafić w niewłaściwe miejsca i w nich podejmują swoją prace. Dodatkowo tworzą się niewłaściwe połączenia między neuronami. To wszystko powoduje poważne problemy z zapamiętywaniem, przetwarzaniem informacji, myśleniem. Wiele dzieci z FAS ma np. podwyższony próg bólu - bodziec bólowy musi być naprawdę silny, by dziecko go odczuło. Często jedynie poważne skaleczenie lub siniec świadczy o tym, że miało miejsce jakieś zranienie. Lista dysfunkcji, jakie pojawiają się u dzieci z płodowym zespołem alkoholowym, jest imponująca. Znajdują się na niej wszelkie problemy neurologiczne, łącznie z tymi związanymi ze zmysłem smaku, powonienia, dotyku. - Najgorsze dla mnie jest to, że takie dzieci będą cierpiały do końca życia tylko dlatego, że matka nie mogła przez te parę miesięcy wytrzymać bez alkoholu - mówi Karolina Kałkowska. - Dla tej kobiety to tylko kilka miesięcy, dla dziecka to całe oprócz leczenia, wymaga także rehabilitacji. Przechodzi ją dzięki Stowarzyszeniu na Rzecz Dzieci ze Złożoną Niepełnosprawnością „Potrafię Więcej”. - Mikołaj jest u nas dopiero trzeci tydzień, a już widać malutkie postępy w rehabilitacji, na którą z nim jeżdżę - mówi Karolina Kałkowska. - Ciągle jednak przez to napięcie mięśni leży mocno wygięty, ale powoli próbuje podnieść główkę, no i wygląda zdecydowanie lepiej. Rodzice biologiczni nie wykorzystują szans na poprawęMatka Mikołaja raz zadzwoniła do pogotowia opiekuńczego. - Zadała mi przedziwne pytanie - mówi Karolina Kałkowska. - Zadzwoniła i pyta: Czy mój synek jest już zdrowy, czy mogę go już zabrać? O dalszym losie małego Mikołaja zdecyduje sąd. Prawdopodobnie odbierze on matce prawa rodzicielskie, ale nie musi tak się stać. Czasami sąd postanawia dać rodzicom biologicznym szanse. Obecnie prawa rodzicielskie mają oboje rodzice, bo matka dziecka jest w związku małżeńskim. Obecnie sprawa Mikołaja jest w podróży. Zajmował się nią sąd w Wałbrzychu. Tam bowiem mąż matki chłopca złożył zawiadomienie o zaginięciu żony, która znalazła się w ciąży w Poznaniu z konkubentem. Ze względu na miejsce urodzenia i przebywania chłopca sprawa ma zostać przeniesiona do Poznania. Sąd w Wałbrzychu ma tutaj przesłać akta sprawy. - Nie jestem wrogiem rodzin biologicznych, uważam, że idealnie by było, gdyby wszystkie dzieci mogły żyć ze swoimi rodzicami, ale za długo prowadzę to pogotowie, żebym miała jeszcze złudzenia - mówi Karolina Kałkowska. - Mieliśmy wiele pijących matek. Mieliśmy dzieci, które po kilka razy wracały do swoich biologicznych rodzin, a potem znowu do nas. Matka jednej z dziewczynek, która u nas przebywa, była już siedem razy na odwyku. Za każdym razem mówiła, że idzie tam dla córki, żeby mogła do niej wrócić. I za każdym razem, po wyjściu ze szpitala, szła pić. To może dla niektórych okrutne, ale myślę, że dla tej dziewczynki byłoby lepiej, gdyby miała uregulowaną sytuację prawną i mogła trafić do kochającej rodziny wypiękniejesz maluszkuKarolina Kałkowska prowadzi pogotowie rodzinne w swoim domu, w którym mieszka z mężem i dwiema swoimi biologicznymi córkami. Trzecia, najstarsza, już wyprowadziła się z domu. Córki pani Karoliny widziały już wiele dramatycznych historii. - Często policja w środku nocy przywozi do mnie dzieci zabrane z interwencji - mówi Karolina Kałkowska. - Ale kiedy przywiozłam ze szpitala Mikołaja, moja średnia córka, Patrycja, popłakała się, jak go zobaczyła. Był taki malutki, bezbronny i już na początku matka zniszczyła mu życie, które jeszcze na dobre się nie ma 18 lat. Pomaga mamie zajmować się dziećmi. Jest troskliwa, wrażliwa Musisz tylko jeść, my się tobą dobrze zajmiemy - mówi do Mikołaja. - Zobaczysz, jeszcze będziesz piękny, u nas przecież pięknieją wszystkie dzieci. Strona główna Empik Pasje. Magazyn online Aleksandra Zbroja - absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu od lat związana z „Wysokimi Obcasami” oraz „Dużym Formatem”. Wczoraj otrzymała nagrodę Odkrycie Empiku 2021 za książkę „Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu”. To przejmująca, introspektywna historia o życiu i dojrzewaniu z ojcem alkoholikiem. Autor: Robert Szymczak Odkrycia Empiku to nagrody przyznawane przez jury. Odkrycie literackie wybierali: Marcin Meller, Dominika Słowik, Witold Szabłowski oraz, z ramienia Empiku, Joanna Marczuk oraz Marcin Maćkiewicz. Aleksandrze Zbroi przyznali nagrodę za: „poruszające i dojrzałe zmierzenie się z własną biografią; za uniwersalizm literacki odnaleziony w indywidualnych przeżyciach; za celny język, niosący w sobie siłę opowieści; za stawienie czoła naszym wspólnym „Mireczkom”. Marcin Meller, Witold Szabłowski, Gabi Drzewiecka, Marcin Prokop oraz Aleksandra Zbroja podczas wręczenia nagrody Odkrycie Empiku 2021. Fot. AKPA. Rozmowa z Aleksandrą Zbroją Robert Szymczak: Kiedy zaczęłaś nazywać swojego ojca „Mireczkiem”? Aleksandra Zbroja: Wydaje mi się, że od zawsze go tak nazywaliśmy w rodzinie. To było słowo zarezerwowane dla pijanego ojca - nie „Mirek”, nie „tata”, tylko właśnie „Mireczek”. Używaliśmy go z przekąsem, w zdaniach typu „Co ten Mireczek znowu nawywijał?”. Zawiera się w nim wiele różnych zdań opisujących nasz zawód tym człowiekiem. Ojciec, który nie jest ojcem, syn, który jest utrapieniem, sąsiad, który chcesz, żeby był jak najdalej. Na trzeźwo ten człowiek był „Mirkiem”, „tatą” czy „sąsiadem”. Przez to stawał się mniej straszny, mniej bolesny. W tym sensie ten „Mireczek” wpisuje się w długą tradycję fukania na tych wszystkich „Mietków” i „Cześków spod monopolowego”. Mówimy o nich w ten sposób, jakbyśmy za pomocą języka trochę im umniejszali. Być może to także jest jakaś forma społecznego odreagowania. Przecież te Mietki i Cześki też są czyimiś ojcami i synami. Myślę, że to niepozorne zdrobnienie zawiera w sobie bardzo dużo i sporo mówi o naszej ogólnej sytuacji. Podczas czytania „Mireczka” ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, jak mocno odsłaniasz się na tylu różnych poziomach. Skąd czerpałaś siłę, żeby skonfrontować się z tak trudnymi emocjami i wspomnieniami? Szczerze mówiąc, po prostu chciałam napisać ciekawą, wciągającą książkę. Być może przez to ukierunkowanie na cel nie było mi trudno się odsłonić. Mam naturę raczej ekshibicjonistyczną, może wyćwiczyłam ją jako pewną formę samoobrony. Nie wiem. „Mireczek” od początku nie był pomyślany jako dziennik autoterapeutyczny, bo to nie nadawałoby się do czytania. Patrzyłam na elementy życiorysu mojego i ojca jako na przejaw czegoś większego niż my sami, szukałam dla nas kontekstów społecznych, politycznych, medycznych. Nasza historia stanowi tu raczej punkt wyjścia do czegoś szerszego. Takie ustawienie tematu zdecydowania pomogło w odsłonięciu się, zdjęciu ciężaru z pleców. Patrzysz wtedy na siebie trochę z boku, jak na bohatera jakiejś innej powieści, którego losy trzeba spisać. Myślę też, że najważniejszą częścią odpowiedzi na pytanie, dlaczego się tak odsłoniłam, jest „Dlaczego nie?”. W tym moim odsłanianiu pojawił się element złości, że w ogóle jest co odsłaniać. Doświadczenie dorastania przez lata w domu z alkoholem bywa czymś niewypowiedzianym i banalizowanym, uznawanym za nieciekawe czy wstydliwe. A to, co nieopowiedziane łatwiej zepchnąć w kąt, zignorować jako problem społeczny. I może właśnie taki bunt czy raczej zawód napędzał moje pisanie. Wywodzisz się z reportażu, wcześniej napisałaś „A co wyście myślały? Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi” z Agnieszką Pajączkowską. Czy doświadczenie reporterskie pomogło ci w tworzeniu książki tak silnie autobiograficznej? Reportaż pokazuje, że to co ciekawe, jest najbliżej nas. Chodzi o to, żeby z ciekawością oglądać rzeczywistość, w której jesteśmy zanurzeni – i to jest dokładnie case „Mireczka”. Nie mówię oczywiście, żeby przestać pisać książki z miejsc odległych czy osadzonych w dawnych czasach. Chodzi o przyjrzenie się rzeczom zdawałoby się opatrzonym i oswojonym. Dla mnie reportaż oznacza właśnie ciekawość tematami pozornie oczywistymi. Reportaż także uczy, by zawiesić swój osąd. Nie zajmować strony w opisywanej sprawie, ale pozwolić wybrzmieć różnym opiniom o niej. Oczywiście to, o czym mówię jest jakimś ideałem, bo autor zawsze w reportażu przemyca siebie, swoją opinie i uprzedzenia. Zawieszenie osądu można traktować jako projekt nie do zrealizowania, ale punkt, do którego mimo wszystko zawsze warto dążyć. Taki paradoks, który dla mnie stanowi sedno pisania. W „Mireczku” też starałam się wznieść ponad swoje uprzedzenia związane z ojcem – których oczywiście miałam dużo – i z ciekawością przyjrzeć się człowiekowi, który strasznie mi napsuł w życiu. Te uczucia wracają i nie da się tego ukryć, ale te moje emocje i moje porażki też są tematem książki. Aleksandra Zbroja odbierając nagrodę Odkrycie Empiku 2021 w kategorii literatura. Fot. AKPA. Jak mocno „Mireczek” był zaplanowany, gdy zaczynałaś nad nim pracować, a na ile powstawał pod wpływem rozmów z bliskimi i łączenia ze sobą kolejnych wspomnień? Przystępując do pracy miałam obmyślaną ogólną strukturę. Wiedziałam, że punktem zero będzie śmierć ojca, która otwiera książkę, a kończyć się będzie w momencie jego narodzin. Chciałam, żeby całość miała strukturę cofania się w czasie. Wiedziałam też, że będzie wpleciona w nią pseudodetektywistyczna opowieść o poszukiwaniu źródeł uzależnienia ojca i przyczyny jego śmierci. Mówię „pseudo”, ponieważ od początku wiadomo, że on umarł z przepicia, a źródeł uzależnienia nie da się znaleźć i konkretnie umiejscowić w biografii. Jednak chciałam pokazać wszystkie możliwe odpowiedzi na niemożliwe pytanie „Dlaczego?”. Co do rozmów z bliskimi, nie było zaskoczeń, może poza kilkoma drobnymi szczegółami. Najbardziej zaskoczyło mnie nie to, co ktoś mi opowiedział, ale co z tych historii zrozumiałam. Np. jaki ojciec był samotny. Do jego pokoju weszłam po raz pierwszy już po śmierci i zaczęłam tam szperać. W książeczce z adresami, która leżała na stole znalazłam cztery numery telefonu, w tym jeden do mnie. I ja byłam tam zapisana nie jako „córka”, tylko „Ola Zbroja”. Strasznie mi się go wtedy żal zrobiło. Aleksandra Zbroja. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta A co czułaś, gdy skończyłaś pisać i postawiłaś już tę przysłowiową ostatnią kropkę? Nie miałam jakichś spektakularnych odczuć po zakończeniu. Na początku czułam radość, że już koniec. Potem zmęczenie, że to jednak nie koniec, bo muszę jeszcze wszystko zredagować. W końcu pisanie książki to zawsze jest proces, niekończące się dłubanie. A na koniec strach, że ludziom się nie spodoba. Nie wiem, czy czułam więcej emocji niż przy innych tekstach, ja naprawdę trochę się odcięłam od tej historii. Miałam obawy, że ludzie są już zmęczeni biografistyką, bo ostatnio dużo wychodzi autobiograficznych powieści. Na szczęście znalazła się grupa osób, które nie jest zmęczona i „Mireczka” przeczytała. Wspominasz w książce swoje obawy o reakcje ze strony rodziny na „Mireczka”. Jakie były ich odczucia? Nie było żadnych fajerwerków, ani super pozytywnych, ani super negatywnych. Oni obserwowali po cichu, kibicowali, chyba uznali, że to jest potrzebne, żeby pewne rzeczy wiedzieć. Nikt nie zadzwonił z pretensjami i to też uznaję za sukces. W „Mireczku” ważnym tematem jest stale powracająca nadzieja w relacji z osobą uzależnioną. Słyszymy, że zaczyna kolejny nowy rozdział w życiu, tym razem wszystko będzie dobrze, ale okazuje się że nie jest. Czy twoim zdaniem taką nadzieję powinno się w pewnym momencie porzucić? Kiedy uznać, że to manipulacja? Uzależniony albo uzależniona obiecuje ci złote góry, często zresztą sam w to wierzy, ma szczere chęci poprawy, wszyscy się cieszą, a potem następuje zderzenie z rzeczywistością. Pewnie z roku na rok coraz bardziej spektakularne, chociaż wszyscy powinni je przewidzieć nauczeni doświadczeniem, ale tego nie robią. Z resztą te same mechanizmy trzymają kobiety przy facetach, którzy są agresywni. To podsycanie nadziei jest kluczem do utrzymania związku. W rodzinie biologicznej jest o tyle inaczej, że kulturowo przywykliśmy myśleć o niej jako o takim nierozerwalnym powiązaniu na całe życie. Uzależniony może sobie myśleć, że ten ojciec, ta matka i to dziecko pewnie i tak przy mnie zostaną. Chociaż nie zawsze tak się dzieje i to jest wspaniałe. „Mireczek” to z jednej strony maksymalnie osobista historia, a z drugiej wpisuje się w szerszą narrację. Piszesz o „Polsce pijącej”, zwracasz uwagę na to, ile osób zetknęło się z problemem alkoholizmu. Myślisz, że jest szansa, że kiedyś wyjdziemy z tej narodowej tradycji picia? Ja myślę, że to nie jest narodowa tradycja, ale ludzka – przyzwolenie na picie jest też silne w innych kulturach. Powiedziałabym szerzej, że to jest tradycja uznawania alkoholu za coś sympatycznego i fajnego, coś, czemu nie trzeba się uważniej przyglądać. I myślę że nie, nie wyjdziemy z tego. Rzadko mówi się o alkoholu w kategorii ryzyka. W dyskursie publicznym straszydłem nie jest wódka, ale 1,5 g marihuany. Narkotyki przerażają– samo słowo jest już silnie nacechowane, chociaż nie do końca wiadomo, czym jest ten „narkotyk”. Alkohol już w tym zestawieniu nie jest taki niepokojący. A zważywszy na to, że pijemy jako naród coraz więcej, bo takie są niestety statystyki, to szkoda. Wydaje mi się, że takie refleksyjne spojrzenie byłoby kluczem, żeby to picie trochę opanować. Aleksandra Zbroja. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta Jesteś historyczką sztuki, w związku z tym muszę o to zapytać – czy wkurza cię romantyzowanie alkoholu w kulturze? Muszę przyznać, że tak. Ono czasami jest bardzo subtelne, podszyte patosem, trudno je zauważyć. Denerwuje mnie przedstawienie uzależnienia jako filozoficznego uwikłania w świat. Skutek uboczny kontemplacji tego świata i jego kondycji. Uznaje ją za trudną, więc zapijam. Na tej zasadzie pili ważni i lubiani. Zarówno w filmie, jak i w literaturze popularne są figury pijanego zakochanego, pijanego nieszczęśnika, który w kieliszku topi swój ból. Oczywiście niby wiadomo, że upijanie się to marna metoda terapeutyczna, ale jednak ten kod kulturowy pracuje w nas. I na tego typu kody kulturowe warto by spojrzeć krytycznie. Nieznośny dla mnie film „Zostawić Las Vegas” ustawia picie jako coś ekstatycznego, alkohol uwiarygadnia cierpienie tego faceta. Wkurza mnie też strasznie figura pijanego geniusza, którego picie jest zasilane smutkiem, jakimś takim weltschmerzem. Alkohol jako atrybut geniuszu jest dla mnie nie do zniesienia. Mam poczucie, że po „Mireczka” mogą sięgnąć czytelnicy, którzy sami znajdują się w podobnych relacjach z osobami uzależnionymi. Czy z perspektywy czasu masz jakieś rady lub przemyślenia dla osób tkwiących w takich sytuacjach? Nie mam rad, bo każda sytuacja jest wyjątkowa, unikatowa i skomplikowana. Mogę ci powiedzieć, co bym powiedziała młodszej sobie - dorastanie w pijanym domu nie musi determinować moich losów. Ja nie zmienię tego, jak zachowują się moi rodzice, ale mogę przejąć kontrolę nad swoim życiem. Pierwszym krokiem może być opowiedzenie tej historii, szukanie pomocy. Warto zrobić taki eksperyment myślowy, żeby spojrzeć na przeszłość jako na zasób. Ja myślę teraz tak: fakt, że wystawiono mnie na tyle trudnych bodźców w życiu, że byłam w tylu trudnych sytuacjach i je przeżyłam, to jest coś, z czego mogę twórczo czerpać. Pozwolił mi np. wyrobić w sobie czujność na krzywdę. Powiedziałabym sobie też, że okej jest być złą. Albo wściekłą. Albo nawet wkurwioną. Akceptacja tej złości, mówienie o niej i w końcu puszczenie tych stanów, jest ważne. One mają taką właściwość, że to ciebie pogryzą, a nie osoby, których wspomnienia cię psychicznie dręczą. Mój ojciec nie żyje. Moja złość nie dotknie jego, dotknie mnie. I chyba najważniejsze – tego sama nie odczułam, ale przewija się w listach, które czasami dostaję – cudze picie to nie jest nasz powód do wstydu. Nie można dać się zapętlić w takie myślenie. Ich picie to nie jest twój wstyd. Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje. Zdjęcia w artykule: Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta. Materiały promocyjne wydawnictwa Agora. Polecane artykuły Powiązane produkty Powiązane artykuły Pochodzi z ponad 50 studni głębinowych w Koszalinie i Mostowie. Nawet nie jest chlorowana, bo nie musi. Firma wodociągowa prowadzi kampanię „Koszalin pije wodę z kranu”, w której zachęca mieszkańców do picia wody bezpośrednio z kranu, bo jest zdrowa i smaczna, a poza tym nie zaśmieca to krajobrazu plastikowymi butelkami. A nawet odwrotnie: podobno turyści zabierają koszalińską wodę w butelkach do w prawo, żeby czytać dalej >>>>archiwum Czy można pić wodę bezpośrednio z kranu? Czy kranówka jest zdrowa? Odpowiedzi na te oraz inne pytania znajdziecie w tym artykule. Zobacz, jak jest w różnych miastach i upewnij się, czy w ogóle picie surowej kranówki jest zdrowe. Sprawdź, gdzie jest najlepsza w Polsce i na świecie oraz czy woda z kranu dorównuje mineralnej ze zgrzewek, stołowej i tylko Polacy w średnim wieku pamiętają, jak woda z kranu śmierdziała chlorem, zabijając smak i zapach herbaty. Po domach krążyli samozwańczy eksperci, słono oferując przeróżne filtry. W Warszawie na początku lat 90. poszczególne dzielnice rozpoczęły nawet budowę studzienek bezpłatnej wody niezależnej od ogólnej sieci; jest ich kilkaset i funkcjonują do dziś. Zarazem jednak olbrzymie pieniądze inwestowano w nowoczesne uzdatnianie wody i po latach w stolicy można pić wodę prosto z kranu – bez czekania, aż utraci woń, opadnie osad i bez gotowania. Ale na przykład dwa lata temu wybuchła wrzawa wokół woni chloru z kranówki wrocławskiej. Jak więc jest z tą wodą? Woda stanowi środowisko wszystkich twoich procesów życiowych, wręcz składasz się w 50-60 proc. z wody, a w sensie doznaniowym po prostu i aż po prostu gasi ona twoje pragnienie. Ale jaką wodę pić? Sprawdź, czy również tę najłatwiej dostępną i najtańszą, czyli z woda kranowa w Polsce jest najlepsza. Kliknij w galerię i ofertyMateriały promocyjne partnera

jesteśmy w polsce tu nie pić nie wypada